Wielkanocne zwyczaje nad Bugiem i Narwią
← wróćZwyczaje i obrzędy ludowe związane z okresem Świąt Wielkanocnych mają długą i bardzo bogatą tradycję. Stykają się w niej elementy wierzeń pogańskich, będące szczątkową pozostałością kultu sił przyrody oraz obrzędy chrześcijańskie, wyrosłe z obrzędowości religijnej.
Wielkanocny cykl ludowych zwyczajów rozpoczyna niedziela, którą ludność wyznania prawosławnego, zamieszkująca tereny położone nad Bugiem i Narwią nazywa: Werbnycia, Werbnicia, Werhabnycia, lub Werbna nyd'iela. W tym dniu, prastarym zwyczajem, do dziś żywotnym święci się werby (werboczki), czyli wierzbowe gałązki, które zrywa się dużo wcześniej (2-3 tygodnie) i umieszcza w wodzie, aby miały czas rozkwitnąć i puścić bazie.
Gałązka wierzby już w czasach przedchrześcijańskich była symbolem życia, sił witalnych, radości i corocznej odnowy roślin. Zapowiadała ich kwitnienie i owocowanie. Wierzba najwcześniej okrywa się zielenią, rośnie w każdych warunkach i szybciej niż inne rośliny. Nawet ucięta i, zdawałoby się, uschnięta gałązka wierzbowa włożona do wody lub ziemi wypuszcza korzenie i zielone listki.
Nic więc dziwnego, że nasi przodkowie przypisywali gałązkom wierzby nadzwyczajne dobroczynne właściwości, głęboko wierzyli w ich cudowną i uzdrawiającą moc, która potęgowała się jeszcze poprzez poświęcenie ich w cerkwi. Zwyczaj święcenia zielonych gałązek wprowadzono do liturgii chrześcijańskiej na pamiątkę triumfalnego wjazdu Chrystusa do Jerozolimy, której mieszkańcy przywitali Mesjasza gałązkami palmowymi. Pierwotne gałązki palmowe lub oliwne w naszej strefie klimatycznej zostały zastąpione gałązkami wierzbowymi.
Poświęcone werboczki przynosi się do domu i zazwyczaj przechowuje do następnej Wielkanocy. Dawniej miały wiele magicznych zastosowań. Mieszkańcy wsi położonych nad Bugiem i Narwią po powrocie z nabożeństwa uderzali się nawzajem gałązkami i składali życzenia, mawiając przy tym:
werba bje,
neja bju,
Wyligdeń za tyżdeń
bud' zdorowa jak woda
bud' bohata jak zymla
bud' wysiola jak wysna
albo:
Chto bje?
Werba bje,
neja bju
Wyligdeń - za tyżdeń
Nedaleczko - czyrwone jajeczko
Bicie palmą miało przekazać człowiekowi jej życiodajną siłę oraz pobudzić siły żywotne uderzanego. Dziewczętom ponoć przysparzało urody, a chłopcom odwagi.
W wielu wsiach przyniesionymi werbami kropiono dom, obejście, bydło w oborze. Po wniesieniu do izby cała rodzina wyskubywała z gałązki wierzbowej bazie i połykała 2-3 „kotki”. Miało to zapobiegać chorobom, a zwłaszcza chronić przed bólem gardła, głowy i w ogóle krzepić ciało. Zabieg taki stosowano również wobec bydła. Wierzbową gałązką wyganiano krowy po raz pierwszy wiosną na pastwisko, aby dobrze się pasły, doiły, były tłuste i okrągłe jak bazie, aby czarownice nie odbierały im mleka. W niektórych wsiach podczas pierwszego wypędu bydła z chlewa gospodynie rozścielały ręcznik przed progiem, a na nim układały surowe jajko, które potem oddawały żebrakowi.
Werboczki przechowywano za świętym obrazem, aby w razie potrzeby korzystać z ich cudownej mocy. W czasie burzy stawiano je na oknie razem ze świecą gromniczną - w ten sposób chroniły przed uderzeniem pioruna. Podłożona pod pierwszą skibę podczas orki werba broniła pola przed wyschnięciem, gradobiciem i innymi nieszczęściami zapewniając jednocześnie wysokie plony.
W okolicach Mielnika (Mętna) i Bielska Podlaskiego (Widowo) znany był zwyczaj sadzenia palm. Wierzono bowiem, że gdy nadejdzie koniec świata i zabraknie wody w studniach i rzekach, można ją będzie znaleźć tylko tam, gdzie rośnie wierzba.
Po Wielkim Poście nadchodził dzień Zmartwychwstania Pańskiego - najważniejsze i największe święto okresu wiosennego, święto wielkiej nadziei i wielkiej obietnicy nieśmiertelności i zmartwychwstania. W terminologii wschodniosłowiańskiej jest to Wielki Dzień i tak też to święto jest nazywane na Białostocczyźnie: Weligdeń, Wyligdeń, Welikodeń. Pierwszy dzień Wylikodnia miał na ogół przebieg uroczysty i poważny. Spędzano go przeważnie w gronie rodzinnym. Po powrocie z nabożeństwa siadano do świątecznego śniadania, w czasie którego spożywano wyłącznie potrawy poświęcone, czyli PASKU. Co ciekawe, PASKA (pasoczka) to zarówno nazwa słodkiego ciasta drożdżowego jak i całości święconych w Wielką Sobotę pokarmów. Mawiano nawet:
Światysia, Paska,
syr, masło i kubaska
(Moszczona Pańska)
Generalnie we wszystkich wsiach święcono to samo: jajka, sól, kiełbasę, szynkę, czasami nawet całe prosię, ciasto drożdżowe, niekiedy chleb, ale zdarzało się, że w niektórych wsiach święcono też np. surowe ziemniaki, którymi później rozpoczynano sadzenie kartofli na wiosnę (Łozice).
W czasie Świąt Wielkanocnych w obrzędowej symbolice dominowało - i dominuje - jajko - symbol życia. Życie to wyłaniało się z zamkniętej kulistej skorupki, z jej nieruchomego wnętrza. Powstawało na oczach człowieka, zawierało wielką, nieprzeniknioną tajemnicę. Do dziś przetrwał zwyczaj dzielenia się jajkiem podczas wielkanocnego śniadania. Kiedyś towarzyszyły temu najlepsze życzenia składane sobie nawzajem, teraz nie we wszystkich domach jest to praktykowane.
Czasami jedno poświęcone jajko trzymali aż do św. Juryja (05.05), kiedy to szli na pole gdzie rosło żyto i zakopywali w ziemi jajko razem z kością po szynce wielkanocnej, a obok sadzili poświęconą gałązkę wierzbową. Trudno stwierdzić na ile prawdziwy jest fakt mówiący o tym, że w dniu rozpoczęcia żniw odkopywano jajko i uroczyście zjadano (!!!) dzieląc się nim jak na Wielkanoc (rozhowlaliś tym jajciom) (Widowo). Ze spożywaniem święconego - Paski - wiązał się szereg wierzeń i magicznych praktyk, będących pozostałością pradawnych zwyczajów pogańskich, Powszechnie przestrzegano zasady, by święconego nie wyrzucać, ani nie poniewierać. Nie zjedzone okruszyny zbierano i wysypywano pod drzewka owocowe, wierząc że wyrośnie z nich marynka - ziele o białych kwiatkach, bądź dawano je kurom, by lepiej się niosły. Również skorupki jej były pieczołowicie sprzątane. Dawano je kurom lub wysiewano do ziemi podczas siania lnu (Łozice).
W całkowite zapomnienie poszła zabawa chłopców, a nieraz i dorosłych mężczyzn, zwana Żołobok - (idem kaczaty żołobok - mawiano). Polegała ona na staczaniu z górki malowanego jajka w kierunku wgłębienia wyżłobionego w ziemi. Wygrywał ten, którego jajko trafiało do „żołobka”. Nagrodą były wszystkie jajka, które potoczyły się w innym kierunku.
Innym rodzajem rozrywki była gra w Wybytki (Wyb'itki, Wibitki). W grze brało udział jednocześnie tylko dwóch partnerów. Jeden z nich zapraszał swego towarzysza do gry: Nu, idem na wybytki. Kolega zazwyczaj się zgadzał, ale najpierw musiał wypróbować na zębach twardość jajek. Wówczas, trzymając jajko w zaciśniętej dłoni, wystawiał do uderzenia jedynie jego czubek („nosek”), w który sąsiad uderzał również czubkiem swego jajka. Pierwsza runda kończyła się stłuczeniem „noska” jednej z kraszanek i obaj partnerzy przystępowali do drugiej rundy odwracając jajka drugim końcem tzw. „dupką” i powtarzając całość operacji. Zwyciężał ten, czyje jajko pozostało całe. Przegrany oddawał stłuczone jajko partnerowi. Niekiedy zawody kończyły się remisem.
Farbowane jajka były też obowiązkowym prezentem dawanym chrześniakom przez rodziców chrzestnych. Młodsze dzieci już z samego rana przybiegały do chrzestnych, by dostać wołoczebne (wułoczebno, wołoczonnoje, wołoczon-no) Zwyczaj ten w wielu wsiach przetrwał do dziś. W zapomnienie poszedł, niestety, obrzęd „chodzenia po wołoczebne” dorastającej młodzieży męskiej. Młodzi mężczyźni i chłopcy chodząc gromadą od chaty do chaty śpiewali wielkanocne pieśni religijne, a także świeckie „konopielki”, jeżeli w chacie były panny na wydaniu. Takich wielkanocnych kolędników nazywano wołocz'ebniki, woł'okalniki.
W zamian za śpiew kawalerowie otrzymywali datki w postaci chleba, ciasta drożdżowego, sera, kiełbasy, a najczęściej jaj, bo też tego dopominali się w swych pieśniach:
Wasza kurycia czubata
najajcia bohata
znysta kopy i korzinu
dajte nampołowynu
Kraszankami obdarowywano nie tylko żywych, lecz także zmarłych, dając w ten sposób wyraz pamięci o przodkach i nawiązując do wierzeń przedchrześcijańskich, które kazały upatrywać w jajku zarodek życia i jego potencję, a więc możliwość odrodzenia, ciągłości trwania. Stąd, na Prowody, tydzień po Wielkanocy, ludzie szli na cmentarz, gdzie po odprawieniu przez kapłana zadusznych modłów, ucztowali w pobliżu mogił na cześć zmarłych, zostawiając resztki pożywienia dla duchów przodków i dla ubogich. Obowiązującym zwyczajem było dawanie jałmużny dziadom na cmentarzach, aby modlili się za dusze zmarłych. Odchodząc, zostawiano na mogiłach kraszanki.
Wieczorem na Prowody obowiązkowo smażyli jajecznicę i jedli ze święconą „paska”, a po wieczerzy starsi chłopcy stawali do wyścigów. Biegli przez całą wieś „na w'yperedki”. Wierzono bowiem, że kto pierwszy dobiegnie na koniec wsi, ten będzie najlepiej żąć zboże (Łozice).
Dzieci miały swoją zabawę - Wyfuszki tzn. szybkie kręcenie się w kółko. Starsi zachęcali do kręcenia, wierzyli bowiem, że dzięki temu kapusta będzie dobrze się zwijać w główki (Łozice).
Z Prowodami związany był też zwyczaj oblewania się wodą. Chłopcy z wiadrami wody czatowali na dziewczyny idące do cerkwi lub wracające. Bardziej nachalni potrafili wbiec do izby, gdzie chroniły się uciekające dziewczęta i, nie zważając na protesty gospodyni, kończyli dzieło oblewania.
Dorośli zajmowali się „poważniejszymi” sprawami. Po powrocie z cmentarza przerzucali malowane jajko ponad chatą, czyniąc znak krzyża tzn. z południa na północ i ze wschodu na zachód, aby wiatr nie zrywał strzech z dachów (Widowo).
Do dziś na Niedzielę Przewodnią w Kościele prawosławnym rozdaje się wiernym specjalnie poświęcony chleb artos, który ma przypominać o obecności Chrystusa. Chrystus ukazał się swym uczniom po Zmartwychwstaniu i, chcąc rozwiać ich wątpliwości, brał chleb, błogosławił, łamał, rozdawał go i jadł razem z nimi.
Artos - obco brzmiące, niezrozumiałe i trudne do zapamiętania słowo (w języku greckim oznacza chleb pszeniczny) - ulegało różnym przekształceniom fonetycznym i dlatego w obecnej chwili występują na Białostocczyźnie nazwy gwarowe: Atos, Artus, Artur, a także P'aska (Pascha) Chrystowa i świętej Agaty chleb. Dawniej wierzono, że artos ma moc strzegącą przed burzą i piorunami (w czasie burzy gospodynie kładły go na parapecie okiennym obok zapalonej świecy gromnicznej), uśmierzającą ból, choroby, łagodzącą cierpienia (kawałek namoczonego w święconej wodzie chleba dawano rodzącej kobiecie bądź umierającemu) czy też oddalającą pożary (należało obejść z artosem płonące budynki, a potem iść jak najdalej od palących się zabudowań).
Prowody zamykały wielkanocny cykl dorocznych zwyczajów ludowych. Niezwykły czas świąteczny, pełen magicznych wierzeń, zabiegów i praktyk kończył się. Wysiłek człowieka i jego współdziałanie z zaświatami zaczynały dawać widoczne efekty w postaci zieleniejących już pól. Zawieszone na czas zimy życie zastało odnowione.
autor: Nina Androsiuk
źródło: Ukraińskie Pismo Podlasia „Nad Buhom i Narwoju”
Kalendarz świąt prawosławnych
↑ do góry
← wróć